Hygge moment: książki, koc i kisiel

Hygge albo bakalie – o szczęściu z duńskiego na polski

Hygge podobno nie da się przetłumaczyć jednym słowem. Wybierana najczęściej „przytulność” to tylko jeden ze składników hygge – duńskiej sztuki odnajdywania szczęścia w prostych przyjemnościach. A ja na to: bakalie. Słowo też nieprzetłumaczalne, co wcale nie oznacza, że nie jada się ich poza Polską. Dziś piszę o dwóch książkach na temat hygge. Pytam też Annę Korosadowicz, Polkę od trzech lat mieszkającą w Kopenhadze, o co tyle szumu.

Daleko nam jeszcze do fali hygge, która zalała Wielką Brytanię (Charlotte Higgins w swoim krytycznym artykule wymienia 10 tytułów). Póki co najgłośniej u nas o dwóch książkach: „Hygge. Klucz do szczęścia” autorstwa Meika Wikinga, dyrektora Instytutu Badań nad Szczęściem w Kopenhadze oraz „Hygge. Duńska sztuka szczęścia” sygnowanej przez duńska aktorkę Marie Tourell Søderberg. Równolegle wydany został „Duński przepis na szczęście” Jessici Alexander i Iben Dissing Sandahl. O tej książce jednak cicho, co uważam za niesprawiedliwość, dlatego poświęcę jej osobny post.

Dwie książki, jedno hygge

Co znajdujemy w książkach Wikinga i Soderberg? Naukę wymowy słowa hygge, słowniczek terminów pochodnych, przepisy kulinarne, mniej lub więcej wzmianek o duńskim designie oraz pomyły na to jak wprowadzić hygge do swojego życia (w obu książkach jest rozdział pod tytułem „Hygge przez cały rok”). Wygląda to tak, jakby wydawcy mieli checklistę z hasłami, które w przypadku książek o hygge trzeba odhaczyć. I to by było na tyle, jeśli chodzi o podobieństwa. Samo podejście do tematu jest zupełnie inne.

hygge książka meika wikinga
Zdjęcie z profilu Instagram – Grey Paper Cloud https://www.instagram.com/grey.paper.cloud/ na którym piszę o książkach, papierze i innych analogowych radościach.

Meik Wiking pisze żywo, ciekawie – łączy naukowe dane ze swoimi osobistymi historiami, socjologiczne refleksje z zabawnymi porównaniami, jak choćby wtedy, gdy przy cieście na zakwasie pisze, że „długotrwały proces przygotowania ciast i poczucie, że mamy do czynienia z czymś żywym, sprawiają, że (…) ciasto na zakwasie to rodzaj jadalnego Tamagotchi.”

Jest w tej książce wiedza, jest kontekst, są konkretne przykłady i jest luz. Szczególnie widać to w ostatnim rozdziale „Hygge i szczęście”. Tropy z codziennej pracy Wikinga, czyli badania nad szczęściem, z którego słynie Dania, przeplatają się z prywatnymi spostrzeżeniami autora – na co dzień przedstawiciela najszczęśliwszego społeczeństwa na naszej planecie. Trudno mi wyobrazić sobie kogoś bardziej odpowiedniego do pisania książki o tej szczególnej, typowo duńskiej odmianie szczęścia. Ufam Wikingowi i czytam jego książkę z zainteresowaniem.

hygge książka marie soderberg
Zdjęcie z profilu Instagram – Grey Paper Cloud https://www.instagram.com/grey.paper.cloud/ na którym piszę o książkach, papierze i innych analogowych radościach.

Z książką Soderberg mam pewien kłopot. Z jednej strony dostrzegam przyjemność obcowania z tym tomem, z drugiej rodzi się we mnie bunt, bo mam wrażenie, że autorka poszła na łatwiznę. O co chodzi? Książka jest pięknie wydana, z hipnotyzującą wręcz okładką. Aż ma się ochotę przewracać kolejne strony i to bez wątpienia jest to zajęcie bardzo hygge. Jednak sama zawartość może rozczarować. To taka książka zbudowana z cytatów i zdjęć. Jakby osobisty notatnik–collage prowadzony przez autorkę. Świetnie by się sprawdził jako profil na tumblerze, choć – jak widać – równie dobrze się sprzedaje w wersji drukowanej.

To, co w książce jest największą wartością, czyli opowieści Duńczyków o tym, czym jest dla nich hygge (może być prawie wszystkim!) giną gdzieś pośród fragmentów przeklejonych z innych źródeł. A szkoda, bo te opowieści są świetne – od serca, od osób w rożnym wieku (wspaniała Anna Elisabeth Gonge, 92-letka dzieląca się z sąsiadami domowymi bułeczkami), aż chciało by się, aby takich historii było w książce więcej.

Hygge w pigułce

Z obu książek zebrałam krótką listę cytatów-haseł definiujących hygge. Celowo nie zaznaczam, które zdane pochodzi z której książki, bo są pod tym względem bardzo podobne. Według autorów, hygge to:

  • Odnajdywanie szczęścia w drobnych przyjemnościach
  • Kompas naprowadzający nas na chwile szczęścia, których nie da się kupić
  • Bycie obecnym i wczucie się w potrzeby drugiego człowieka
  • Moment wytchnienia od codzienności
  • Zaprzeczenie wyścigu szczurów
  • Błogie poczucie spokoju umysłu
  • Sztuka stwarzania atmosfery intymności
  • Poczucie, że jesteśmy bezpieczni, chronieni przed światem
  • Sztuka rozszerzania własnej strefy komfortu, tak by obejmowała także innych ludzi
  • Docenianie prostych przyjemności, delektowanie się nimi, ale też planowanie i utrwalanie szczęścia

Z hygge jest jeden problem. To sekwencja zdarzeń. Pojawiając się na rynku po tym, jak serca i umysły czytelników podbiły już wcześniej koncepcje slow life, minimalizmu czy uważności, zbiera razy jakoby było tylko kolejnym pomysłem na sprzedaż, wyzyskującym w dodatku to, co już wcześniej zostało pokazane. Wysyp artykułów i książek rodzi też pytania o to, czy w Danii naprawdę tak żyją? O co cały ten szum?

Hygge oczami Polki

Z i właśnie pytaniami trafiam do Anny Korosadowicz – mojej koleżanki z czasów studenckich, która mieszka w Kopenhadze. Oto jej opowieść o hygge i o tym jak jest obecne we wszystkich aspektach życia:

W Kopenhadze mieszkam już prawie 3 lata i wydaje mi się, że słowo hygge mam w słowniku od początku mojej duńskiej przygody. Jedno jest pewne: co najmniej raz na dzień używam tego słowa, żeby coś opisać.

Hygge dla mnie to powrót do ciepłego mieszkania po 20 minutowej jeżdzie rowerem w deszczu i hulającym wietrze. To świeczki na stole, chodzenie po drewnianej podłodze w wełnianych skarpetkach. Wygodny fotel i pluszowy koc. Książka, towarzystwo ukochanej osoby, towarzystwo przyjaciół. To także migoczące świąteczne dekoracje, mróz i gorący glögg wypijany w ogrodach Tivoli.

Tivoli to dla mnie bardzo specjalne miejsce. To drugi najstarszy park rozrywki na świecie, oświetlony dużymi kolorowymi żarówkami, gdzie brak neonów i plastikowego kiczu typowego dla takich miejsc, a zimą wszędzie czuć zapach prażonych w cukrze migdałów. Park zajmuje centralne miejsce w Kopenhadze i jeśli ktoś chce sobie zrobić przerwę od codzienności, wchodząc do Tivoli może na chwilę przenieść się w zupełnie inny wymiar. Tivoli to dla mnie kwintesencja hygge.

Hygge to dla mnie także to, że CEO firmy, w której pracuję, absolutnie nie zgadza się na to, żebyśmy pracowali w szklanym, pozbawionym duszy budynku, nawet jeśli oznaczałoby to mniejszy czynsz. W zamian za to pracujemy w samym centrum, w jednej z najstarszych kamienic, niegdyś siedzibie poczty, z której Hans Christian Andersen wysyłał listy. Dla Duńczyków to szalenie ważne, żeby w miejscu pracy było miło i przytulnie. Widok czyjegoś psa lub dzieci w biurze to także coś normalnego. Kiedy pracowałam w kopenhaskiej siedzibie Apple, Kirsten odpowiedzialna za administrację całego biura, powiedziała mi kiedyś, że Duńczycy wierzą, że skoro spędzamy w pracy tyle godzin, to koniecznie musi w pracy być przyjemnie i wygodnie. I to wszystko jest właśnie hygge.

Anna pochodzi z Krakowa i to właśnie tam się poznałyśmy studiując filmoznawstwo. Nie dziwi mnie więc, gdy szukając przykładów hygge w Polsce, wraca myślami do tego miejsca. W końcu hygge, o czym pisze Meik Wiking, to także nostalgia, która „wyzwala pozytywne odczucia, wzmacnia wspomnienia i poczucie, że jesteśmy kochani”:

Czy hygge istnieje poza Danią? Oczywiście! To te momenty i miejsca, w których czujemy się cieplutko i bezpiecznie. Różnica polega na tym, że nie istnieje świadomość hygge. Nie buduje się ‘żeby było hygge’, nie urządza się wnętrz ‘żeby było hygge’. Spędza się czas z rodziną i znajomymi – ale nie nazywa się tego czasu spędzonego z nimi hygge. Ale wiele miejsc na przykład w Krakowie jest dla mnie bardzo bardzo hygge… Nowa Prowincja, świąteczny kiermasz na Rynku, Cafe Żarówka, księgarnia / kawiarnia Massolit, czy – niestety nieistniejąca już – Cieplarnia na Brackiej (szczególnie zimową porą, przy kuflu grzanego piwa)… – dodaje Anna.

Hygge jest stopniowalne, co podkreślają autorzy obu książek i w słowach Anny także to widać – Tivoli jest bardziej hygge niż inne parki. Kawa albo czekolada w krakowskiej Nowej Prowincji jest bardziej hygge niż ta w….. sami sobie wstawcie, nie będę się narażać 😉 A co zabawne – i odkrywam to dopiero czytając słowa Ani – hygge w tym samym miejscu dla każdego może oznaczać coś innego. Cieplarnia, którą Anna wspomina to było niesamowite miejsce, jednak podczas gdy dla niej to wspomnienie wiąże się z grzanym piwem, dla mnie niezapomniane są tosty. Nigdzie indziej takich nie było, nie ma i nie będzie.

Hygge i bakalie – szczęście dla każdego

Żeby się przekonać jak prostym i przyjaznym konceptem jest hygge, wystarczy zakopać się w ciepły koc i złapać książkę. Niekoniecznie na temat hygge, ale jeśli macie ochotę, to zdecydowanie bardziej polecam tę napisaną przez Meika Wikinga. Alternatywnie, sięgnijcie po ten wywiad z Marie Tourell Søderberg – przyjemna lektura i zawiera (poza zdjęciami) wszystko, co oryginalnego autorka mówi także w książce.

Gdy już przeczytacie, po prostu żyjcie dalej. Momenty hygge przyjdą same, tak jak zawsze przychodziły. Teraz po prostu łatwiej będzie je uchwycić i nazwać tym nieprzetłumaczalnym, duńskim słowem. A jeśli nie, zawsze mamy pyszne bakalie – mnie poprawiają nastrój bez pudła, szczególnie, jeśli są otoczone domowym ciastem. A Wam co pomaga poczuć szczęście?

Podobne posty – zainspiruj się!

Świadome życie – 3 lekcje z lektury „Szabatu” Heschela

Poranny rytuał na lepszy początek dnia – 3 podpowiedzi ze świata

Agata Szczotka-Sarna